Oto cykl rozważań, które mają być próbą zmierzenia się z trudnymi pytaniami o nasze tercjarskie powołanie. Co wynika z naszej relacji z Bogiem? Jak przebiega (o ile w ogóle) nasza praca duchowa? Czy w naszym życiu widać Trójcę? Co to znaczy być trynitarzem w świecie współczesnym?

Mamy nadzieję w ten sposób lepiej przygotować się do ustanowienia krakowskiej świeckiej wspólnoty. Prosimy Was o modlitwę.

BYĆ TRYNITARZEM WE WSPÓŁCZESNYM ŚWIECIE

ŁAGODNOŚĆ

Łagodność, będąca jednym z owoców ducha (por. Ga 5, 22a), jako przymiot Boży w Piśmie Świętym kojarzona jest zawsze z łaskawością i miłosierdziem (np. Ps 86, 15; Ps 103, 8), a także sprawiedliwością (np. Ps 112, 4) i wiernością, która uświęca (por. Syr 1, 27). W Nowym Testamencie łagodność („właściwa mądrości” [Jk 3, 13b]), do której zachęcani są „słudzy Pana”, to także dobroć, wielkoduszność, wyrozumiałość, roztropność, skromność, zrównoważenie (np. 2 Kor 6, 3–10; Flp 4, 5a; 2 Tm 2, 24) – przeciwieństwo wzburzenia, gniewu, zapalczywości, surowości, których należy się wystrzegać. Wynika stąd, że nie chodzi o słabość, poskramianie ognistego temperamentu, okazywanie tylko poczciwej dobroduszności. Nasza łagodność ma kruszyć skały, ma być stanowczym opowiedzeniem się po stronie dobra, spokojnym i pewnym podążaniem za Tym, w którego „imieniu narody nadzieję pokładać będą” (Mt 12, 21), którego obecność zwiastuje „szmer łagodnego powiewu” (1 Krl 19, 12), który „wschodzi w ciemności jako światło dla prawych” (Ps 112, 4).

Tylko jak to zrobić w pędzącej coraz szybciej codzienności, w zagmatwaniu spraw, krzyżujących się racji i potrzeb? Jak odnaleźć i utrzymać pokój serca w zgiełku i zamęcie świata, który odchodzi od Boga, porzuca chrześcijańską moralność, coraz dalej przesuwa granice zwykłej przyzwoitości? Oczywista droga wiedzie przez modlitwę. Święta karmelitanka z Dijon, Elżbieta od Świętej Trójcy, modliła się tak: „Uspokój moją duszę, uczyń w niej swoje niebo, swoje mieszkanie umiłowane i miejsce swego odpoczynku. Obym tam nigdy nie zostawiła Ciebie samego, lecz bym tam cała była, cała żyjąca wiarą, cała adorująca, cała wydana Twojemu twórczemu działaniu”.

Jako trynitarze jesteśmy zaproszeni do wsłuchiwania się, wypatrywania, do pokładania nadziei wbrew i pomimo, do odnajdywania własnego powołania w „lekkim szepcie ciszy”, w łagodnych, delikatnych tchnieniach Ojcowskiej miłości. Byśmy mogli świadczyć o Trójjedynym, Łagodnym i Miłosiernym, jak kiedyś ujął to o. Maciej Kowalski OSST, mamy „wsłuchiwać się w najcichszy Boży szept, żeby pojąć, jak kochać bardziej”. 

POKORA

Dzisiaj, kiedy niemal każdego dnia słyszymy, jak ważne jest poczucie własnej wartości, by być konkurencyjnym na rynku pracy i atrakcyjnym w oczach innych ludzi, słowa świętego Pawła do wspólnoty Kościoła w Rzymie: „niech nikt nie ma o sobie wyższego mniemania, niż należy, lecz niech sądzi o sobie trzeźwo – według miary, jaką Bóg każdemu w wierze wyznaczył” (Rz 12, 3) mogą wzbudzić niepokój. Czy to, że wiem, czego chcę od życia, cieszę się z własnych sukcesów i chcę, by moje starania zostały docenione, jest błędem? Odpowiedź na to pytanie pomaga odnaleźć pokora. Gdy chcemy odnaleźć ją w codziennym życiu, w chwili pierwszego skojarzenia możemy pomyśleć o uległości, wycofaniu i niepewności, jednak nie będzie to trafna intuicja. 

Prawdziwa pokora pozwala człowiekowi spojrzeć na świat oczami Pana Boga. Poznanie prawdy o sobie, odkrycie swoich zalet i wad, zdolności i błędów, momentów, w których nie jesteśmy samowystarczalni, a przede wszystkim świadomość, jak cenni jesteśmy w oczach Boga, powinno zrodzić w sercu człowieka prawdziwy pokój. Ten, kto zna prawdę o sobie, chętnie okazuje posłuszeństwo boskim natchnieniom i wytrwale pracuje nad sobą, a rezultat tej pracy pozostawia nie sobie lub bliskim, lecz samemu Stwórcy. 

Ludzie pokorni nie mówią o sobie zbyt wiele. Nie dlatego, że są niepewni swoich talentów i zdolności, lecz dlatego, że wiedzą, że wszystko, co dostali, jest darem od Boga i do Niego należy. Nie przepraszają, że żyją. Potrafią docenić wartość własnej pracy i nie potrzebują do tego oklasków znajomych, znają jednak również wszystkie te miejsca, w których niedomagają. Pokora uczy odpowiedzialnie przyjmować własne porażki.

Święta Teresa od Jezusa, gdy zastanawiała się, dlaczego Stwórca tak bardzo kocha cnotę pokory, odkryła taką odpowiedź na swoje pytanie: „Bóg jest Prawdą najwyższą, a pokora niczym innym nie jest, jeno chodzeniem w prawdzie” (6T 10, 7). Dzięki pokorze zbliżamy się więc do samego Boga, który w Chrystusie Jezusie dał człowiekowi największy przykład pokory, kiedy w Ogrójcu, w jednym z najważniejszych momentów swojego ziemskiego życia, Syn Boży wołał do Ojca: „Nie moja, ale Twoja wola niech się stanie” (Łk 22, 42). 

Pokora jest fundamentem świadomego przeżywania relacji ze Stwórcą i podstawą szczerej modlitwy. Jak czytamy na kartach Katechizmu Kościoła Katolickiego: „Nie umiemy się modlić tak, jak trzeba (Rz 8, 26). Pokora jest dyspozycją do darmowego przyjęcia daru modlitwy: Człowiek jest żebrakiem wobec Boga” (KKK 2559). 

Ten, kto żyje pokorą, jest gotowy odrzucić wszystko, co pochodzi od niego samego, aby być posłusznym Bogu i czynić Jego wolę. Poddaje się prowadzeniu Ducha Świętego i otwiera się na Jego dary.

Jak uczyć się cnoty pokory w zwykłej, szarej codzienności? Przede wszystkim warto każdego dnia prosić o światło Ducha Świętego, by On sam łagodnym tchnieniem ukazał nam prawdę o nas, a kiedy już ją poznamy, trzeba wziąć za nią odpowiedzialność i małymi krokami (docenieniem samego siebie, świadomością swoich zalet i błędów, prawieniem komplementów, spokojnym znoszeniem obiektywnej krytyki, uważnym słuchaniem bliźnich i rezygnowaniem z własnych wygód dla dobra innych) cierpliwie dążyć do właściwej, boskiej harmonii.

MIŁOSIERDZIE

Osią charyzmatu trynitarskiego jest miłosierdzie. W Regule św. Jana de Matha wyraża się ono na wiele sposobów: przez wykupywanie jeńców z niewoli, uczynki miłosierdzia, opiekę nad chorymi i ubogimi.

Jak w naszym codziennym życiu czynić miłosierdzie? Pierwsze co przychodzi na myśl to realne i namacalne działania, uczestnictwo w inicjatywach charytatywnych, najczęściej skierowanych do ubogich i bezdomnych. Ale miłosierdzie to nie tylko spektakularne dzieła z widocznymi natychmiast efektami. Ma to być coś zwyczajnego, powszedniego, czym żyjemy: myśl o kimś potrzebującym wsparcia; modlitwa za więźniów, gdy mijam zakład karny; spojrzenie na bliźniego, czasem żyjącego zupełnie obok; proste działanie, jak pomoc w codziennych obowiązkach i poświęcenie komuś czasu; dobre słowo pocieszenia dla przygnębionego znajomego. Siostra Faustyna prosiła Jezusa, aby miłosierne były jej oczy, język, ręce, nogi, słuch i serce. Wniosek, cali my, z udziałem wszystkich zmysłów i sfer naszego życia jesteśmy zdolni do pełnienia uczynków miłosierdzia.

„Żadne pożyteczniejsze ziarno na roli serc waszych siać się nie może niż miłosierdzie, które jest obrazem Trójcy Świętej i naprzedniejszą cnotą chrześcijańską” (ks. Piotr Skarga).

UWAŻNOŚĆ

Ileż odklepanych pacierzy, niedbałych znaków krzyża, pobieżnych rachunków sumienia, powierzchownej lektury Pisma, nieuważnego udziału w liturgii, bezrefleksyjnego słuchania, niedostrzegającego patrzenia, gonitwy błahych myśli… Opuszcza nas gorliwość, dopada zmęczenie, pochłaniają pilne sprawy. Ale najczęściej po prostu brak nam uważności.

Nie, nie chodzi o modne obecnie pojęcie mindfulness („nieosądzająca świadomość tego, co dzieje się z nami i wokół nas”), wywodzący się z buddyzmu pogląd, iż absolutna akceptacja każdego doświadczenia jest źródłem równowagi psychicznej i zdrowia. 

Chrześcijańska uważność to umiejętność skupienia się tu i teraz, cecha, którą warto pielęgnować, gdyż ułatwia odczytywanie Bożych znaków w zwykłej codzienności. Pomoże np. zrozumieć nieplanowane, lecz nieprzypadkowe spotkanie, znienacka otrzymaną nieoczywistą wiadomość, nada głębszy sens rzucającemu się w oczy tytułowi, obrazowi czy sloganowi reklamowemu („Bądź sobą – my zajmiemy się resztą”); naprowadzi na myśl, co może oznaczać skrzyżowanie spojrzeń z przechodzącym zakonnikiem, nadzwyczaj jasno błyszcząca w słońcu figura Matki Bożej, pojawiający się nie wiadomo skąd kolorowy motyl lub ufne spojrzenie dziecka, które błądząc podczas mszy po kościele, zatrzymuje się akurat obok nas i czeka na reakcję. Wyjaśni, dlaczego niektóre znane wersety biblijne niespodziewanie brzmią, jakby zostały napisane wczoraj i specjalnie dla nas, albo skąd bierze się nagły impuls, żeby do kogoś zadzwonić, o coś zapytać, pomodlić się w określonej intencji… Jest niezbędna do rozeznania własnego powołania.

Przyglądając się uważnie, można dostrzec czyjąś wiarę (por. Dz 14, 9b), a nawet „oblicze anioła” (Dz 6, 15), albo wręcz przeciwnie – smutek i zagubienie, niewypowiedzianą rozpacz, starannie ukrywany ból. Co oczywiste, uważność jest potrzebna, by udzielić pomocy czy wyświadczyć choćby drobną przysługę, jeśli w porę skojarzy się taką sposobność.

Pismo Święte wielokrotnie podkreśla potrzebę czujności w odniesieniu do wiary i służby bliźniemu (np. Łk 8, 18; 21, 34–36; 2 J 1, 8; Hbr 3, 12; 1 Tm 4, 16; 1 Tes 5, 15; Kol 4, 17), nie możemy sobie zatem pozwolić na zaniechanie w tym zakresie, jeśli chcemy żyć charyzmatem, którego istotą jest reagowanie na zagrożenie wiary wywołane zniewoleniem lub innym nieszczęściem.

Warto jeszcze wspomnieć, że uważność pozwala na kształtowanie poczucia realizmu, które uwalnia od pokusy marzycielstwa i wsobności; umożliwia też głębsze poznanie siebie, uznanie własnej niedoskonałości i ograniczeń. Dzięki temu można stawiać sobie uczciwe pytania, co zwiększa szanse na poznanie prawdy. Jak napisał karmelita o. Ernest Larkin: „Jesteśmy ludźmi sakramentalnymi. Im bardziej chodzimy stopami po ziemi, tym bardziej są one wrośnięte w konkretny grunt i tym mniej gubimy się w przestworzach naszych fantazji. Im bliżej jesteśmy rzeczywistości, tym bliżej jesteśmy Boga”.

UWIELBIENIE

W wielu momentach życia zastanawiamy się nad sensem i celem naszego istnienia. Kiedy w trudnych chwilach pojawiają się wątpliwości, warto przypomnieć sobie słowa świętego Ireneusza z Lyonu: „Chwałą Boga jest człowiek żyjący, a życiem człowieka jest kontemplowanie Boga” (Przeciw herezjom, księga 4, 20:7). Tu na ziemi trwamy więc nie dlatego, aby gromadzić dobra i osiągać sukcesy, ale po to, aby swoim życiem uwielbiać Boga. 

Katechizm Kościoła Katolickiego definiuje uwielbienie jako „uczestnictwo w szczęściu czystych serc, które kochają Boga w wierze, zanim ujrzą Go w chwale” (KKK, 2639). To najbardziej bezinteresowna forma modlitwy, która wypływa z głębokiej miłości wobec Stwórcy. Kto uwielbia, dzięki temu, że zapomina o sobie i koncentruje się na Bogu, przywraca Mu najważniejsze (właściwe) miejsce w swoim życiu. Człowiek, zachwycony potęgą swojego Stwórcy, oddaje Mu cześć nie ze względu na to, że czegoś oczekuje, ale dlatego, że po prostu Go kocha. 

Uwielbiać Boga można na wiele sposobów w każdym momencie życia. Święty Paweł w swoim liście wezwał Kościół w Koryncie: „Przeto czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie” (1 Kor 10, 31). Sam Chrystus dał nam przykład, że modlitwa uwielbienia nie jest zarezerwowana wyłącznie na te momenty, w których czujemy się szczęśliwi, ale również w chwilach trudnych warto otworzyć serce i przyjąć pokój, który płynie ze zjednoczenia z Bogiem w pełnej miłości adoracji.

Kiedy człowiek żyje uwielbieniem, łączy się z całą naturą, która oddaje cześć Stwórcy, oraz z chórami anielskimi, które przed tronem Boga nieustannie śpiewają hymn: „Święty, Święty, Święty Pan Bóg Zastępów” (por. Iz 6,1–3; Ap 4,8). Bardzo praktycznym sposobem modlitwy uwielbienia jest więc koronka trysagionu anielskiego, czyli pełne czci wołanie nie tylko Rodziny Trynitarskiej, ale całego Kościoła, zanoszone Trójcy Przenajświętszej, zakończone błaganiem: Wybaw nas, ocal nas, obdarz nas życiem, o błogosławiona Trójco! 

„Bóg jest duchem: potrzeba więc, by Jego czciciele oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie” (J 4, 24). W modlitwie uwielbienia pozwólmy więc prowadzić się Duchowi Świętemu, by On sam uczył nas, w jaki sposób mamy kochać Ojca tak, jak kochał Go Jezus.

WIERNOŚĆ

Zdarza się, że rzucamy słowa na wiatr, a w pośpiechu zasłaniamy się pustymi obietnicami. Nawet w relacjach z bliskimi czasem deklarujemy wielkie rzeczy, które ostatecznie nie dochodzą do skutku. Mimo to wewnątrz bardzo pragniemy, by słowa, jakie wypowiadamy i słyszymy, były uczciwe. Boimy się braku szczerości. Boimy się, że ktoś nas oszuka. Boimy się zdrady. Gdy ktoś nas zawiedzie, tracimy do niego zaufanie. Ostatecznie w momencie próby szybko zauważamy, że w żadnym człowieku nie możemy odnaleźć tak wielkiej wierności, jak w Bogu, który jest niezmienny. On jest jedynym stabilnym źródłem naszego życia.

„Bóg jest wierny, nie ma w Nim nieprawości; sprawiedliwy i święty jest Pan” (Pwt 32, 4). W tym właśnie objawia się Jego potęga i wielkość, że kiedy wypowiada swoje Słowo, zawsze go dotrzymuje. „Trawa usycha, więdnie kwiat, lecz słowo Boga naszego trwa na wieki” (Iz 40, 8). On udziela nam swojej wierności, jako owocu działania w naszym życiu Ducha Świętego, który uczy nas odpowiedzialności w stosunku do obietnic i postanowień, które składamy Bogu, bliźnim i samym sobie. „Wierność przyrzeczeniom, złożonym Bogu, jest przejawem szacunku należnego Bożemu Majestatowi i miłości wobec wiernego Boga” (KKK, 2101). Przede wszystkim jednak wierność Bogu jest konsekwentnym trwaniem w słuchaniu, rozważaniu, głoszeniu i wypełnianiu Ewangelii w swoim życiu.

Odpowiedzialne budowanie więzi z innymi wymaga troski o szczerość względem drugiej osoby nawet w najdrobniejszych szczegółach. Święty Augustyn pisał: „Małe rzeczy są naprawdę małe, ale być wiernym w małych rzeczach – to wielka rzecz”. By budować wierne relacje, warto więc dbać o wspólne podejmowanie decyzji i wytrwałe dążyć do dialogu w chwilach nieporozumień. Podstawą wierności jest wrażliwość. Osoba wierna czujnie patrzy na życie z perspektywy tych, którym służy. Czasem w ramach troski o samego siebie objawem odpowiedzialności staje się otwarte postawienie bliskim granic. Wierność jest bowiem potrzebna, by uczyć się zrozumieć samego siebie i własne emocje. Bycie prawdomównym i wiernym własnemu słowu sprawia, że bliźni mogą na mnie polegać. Świadczy o cenie, jaką darzymy słowo i jak ważne jest zaufanie, jakim darzą nas bliscy. To wierność buduje najsilniejsze więzi. Ona czyni z relacji domy, zbudowane na skale (por. Mt 7, 21. 24–29). 

WSPÓŁODPOWIEDZIALNOŚĆ

Dzisiejsza kultura bardzo podkreśla indywidualizm, czy to w odniesieniu do spełniania własnych ambicji, kariery, czy po prostu zainteresowań. Człowiek z natury jednak jest istotą społeczną. Do prawidłowego rozwoju potrzebuje innych. Taki też jest plan Boży odnośnie do naszego zbawienia.

„Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe” (Ga 6, 2) naucza św. Paweł; Jezus posyłał uczniów dwójkami. Zbawić się mamy we wspólnocie. Kościół jest z założenia wspólnotą, na dodatek powszechną. W niej jesteśmy odpowiedzialni za drugiego. Swoimi czynami mamy pomagać bliźniemu dojść do Nieba i w wypełnieniu powołania. Każdy grzech ma również wymiar społeczny, choć czasami na pierwszy rzut oka tego nie widać.

Czym jest współodpowiedzialność? To skupianie się najpierw nie na sobie, tylko na drugim. To myślenie o jego dobru, jego potrzebach, gdyż dzięki temu przyczyniamy do budowania całej wspólnoty.

WSPÓLNOTA

Najprościej rzecz ujmując, chrześcijańska wspólnota to ludzie, nieprzypadkowo połączeni, i to, co z tego wynika.

Ludzie – bez względu na wszelkie różnice – z Bożej inicjatywy zapraszani są do spotkania z drugimi i do wspólnego wykonywania konkretnych zadań; pociągani łagodnie do określonego typu duchowości, zachęcani do przyglądania się, zgłębiania i naśladowania. W końcu powstaje, jak ujął to ks. Józef Tischner, „wspólnota w odczuwaniu dobra” (można chyba dodać: i niezgody na zło), duchowe porozumienie wokół ważnych spraw Bożych czyniące nieznajomych rodziną. 

Jakich darów i jakiego wpływu użył Duch Święty, powołując najpierw św. Jana de Matha i pierwszych ojców, a następnie ich braci i siostry z kolejnych pokoleń? Staraliśmy się rozważać to w postach z tego cyklu, ale na pewno warto wspomnieć jeszcze o ODWADZE i WYTRWAŁOŚCI, bez których niemożliwe byłoby to dzieło i jego kontynuacja. 

Co z tego wyniknęło i nadal wynika? Niezliczone redempcje, na różne sposoby, codzienna pokorna, wierna służba wielu kobiet i mężczyzn w tylu miejscach… I RADOŚĆ, że zostaliśmy wybrani, powołani, zgromadzeni na chwałę Trójcy Przenajświętszej i ku pożytkowi bliźnich.

Jak słusznie zauważył pewien mnich: „Człowiek czasami żyje na rozstaju dróg, a za rogiem czekają sprawy i nie mogą zaistnieć”. Ktokolwiek szuka wspólnoty i czuje się pociągnięty trynitarskim charyzmatem, niech się dłużej nie waha. Żeby dobre, Boże sprawy mogły zaistnieć.